Rozdział 12 Na swoim
- Chciałaś porozmawiać?- cichy głos taty, niczym podmuch
wiatru dobiegł do moich uszu.
- Potrzebuję tego.
– uśmiechnęłam się od niechcenia.
Jego dłoń powędrowała moje ramię, zaraz potem usiadł obok
i jak myślę czekał, aż zainicjuję rozmowę.
- Jak mnie znaleźliście ? – burknęłam.
- Mówisz to tak, jakbyś miała nam to za złe. – przypatrzył
się mojej twarzy z niepokojem.
- Mylisz się, ale wciąż nie odpowiadasz na moje pytanie. –
odpowiedziałam już z większym, lecz udawanym entuzjazmem.
- Cóż, członkowie watahy mięli akurat patrol w miejscu w
którym się znajdowałaś. – wstał, pocałował mnie w czoło . Chyba chciał uciec od
dalszych pytań.
- Poczekaj. – zatrzymałam go i przyłożyłam dłoń do jego
policzka. Zobaczył trzech mężczyzn przemierzających las w moim kierunku, ale
również blask w oczach Jacoba. Chyba się zezłościł. Posłał mi krótkie, trudne
do rozszyfrowania spojrzenie i wyszedł z pokoju.
Edward
Nie wiem co to miało znaczyć. Musieliśmy wrócić do Forks i
coś czułem, że ten kundel będzie chciał odnowić kontakty z moją córką. To
wszystko jest chore. Najpierw matka, potem córka.
Dobrze, że się
znalazła. Ciekawe czy psy tutaj przyjdą, żeby zobaczyć jak się czuje. –
Myśli Rosalie zaniepokoiły mnie. Mam nadzieję, że nie zechcą. Nie chcę, żeby
moja córka dowiadywała się o tym,co
łączy Jacoba z naszą rodziną. ON na to nie zasługuje, powinien siedzieć w tym
swoim pieprzonym La Push.
- Zrelaksuj się, widzisz przecież, że jest cała. – z natłoku
myśli wyrwała mnie moja piękna żona, znająca mnie na tyle, aby spostrzec, że
coś jest nie tak.
- Chciałbym, żebyśmy spotkali się z watahą. Musimy w końcu
wyjaśnić to, co od lat oczekuje
wyjaśnienia. – spojrzałem na nią, a ona lekko przygryzła wargę.
- Wiesz, że zawsze chciałam tego uniknąć.
Renesmee
Leżąc tak w ciszy słyszałam dokładnie wiatr szalejący na zewnątrz. Po niebie, niczym majestatyczny ptak leciał
samolot. Podróżujący nie byli świadomi,że przelatują wysoko nad domem rodziny
wampirów, zamieszanej w jakieś konflikty. Już odchodzę od zmysłów. Cisza
nakłania mnie od myślenia. Chyba wszyscy gdzieś wyszli nie powiadamiając mnie o
tym. Może i tak było dobrze, miałam swe myśli dla siebie. Dla upewnienia, wycedziłam w myślach kilka wulgarnych słów, ale nie uzyskałam odzewu w postaci upomnienia od strony ojca. Musiało go nie być. Wolnym krokiem weszłam do kuchni,
musiałam coś zjeść. Ludzkie jedzenie jest o wiele gorsze od krwi, ale czasami
najdzie mnie ochota na coś z ludzkich specjałów. Dziś był taki dzień.
Bella
W La Push nic się nie zmieniło. Było tak samo, jak wtedy,
kiedy bywałam tu prawie codziennie. Szliśmy ścieżką, mijając znajome nam
otoczenie. Wataha pojawiła się tak szybko, jak szybko owiały ją moje myśli.
- Jesteście. – wycedził Seth, wyraźnie zmieszany. Po chwili
uśmiechnął się serdecznie i kazał
podążać za sobą.
- Jest zmęczony.- lekko się uśmiechnął, po czym odszedł jak
oparzony. Jego zachowanie było dość dziwne.
Powoli weszliśmy do pokoju Jacoba, który najwyraźniej od
dłuższego czasu już nie spał, lecz wyglądał zahipnotyzowany przez okno. Ledwo
zobaczył że weszliśmy, ale gdy to się stało lekko się uśmiechnął.
- Miło Was widzieć. – wstał z łóżka uśmiechnięty, ale widać
było, ze wyczerpany.
- Musimy porozmawiać.
- Tego się spodziewałem.