środa, 23 stycznia 2013

Rozdział 7 "Opowieść Belli" ( z punktu widzenia Belli )



Rozdział 7 Opowieść Belli (z punktu widzenia Belli)

„ Byłaś malutka, dopiero co zakończyła się sprawa z Volturi... Siedziałam wtedy w salonie w naszym domu i czekałam na Edwarda. Pobiegł do domu reszty rodziny, bo ponoć mieli mu coś do przekazania.
- Już czas, żeby się przenieść. – Kiedy tylko wpadł do domu, wypowiedział te słowa.
- Co? – krzyknęłam oburzona. – Dlaczego ?
- Bella, ludzie zaczynają węszyć... -  rzekł oburzony, po czym przytulił mnie i dodał – Jakoś to będzie.
Wiedziałam, że to przetrwamy. Mamy siebie – tą myślą zawsze się pocieszałam. Razem mogliśmy dużo więcej niż w rozłące.
-Cóż to za smętne miny? – ze wzajemnego pocieszania się wyrwał nam znajomy głos. Tak, to był Jacob. Chcesz wiedzieć kim był? Był... Twoim przyjacielem. Szczerze mówiąc moim kiedyś też, ale pewnie zdarzenie...jakby to powiedzieć... Pewne zdarzenie sprawiło, że zaczynałam mieć o nim inne zdanie. Kochałaś zabawę z Jacobem, ale trudno mi stwierdzić które z Was kochało to bardziej.
- Jake – zaczęłam lekko roztrzepana. – Musimy wyjechać.
Można było spodziewać się jego reakcji... Z niedowierzaniem zaczął się wypytywać, a kiedy znał szczegóły – zaczął się trząść jakby miał zaraz przejść przemianę. Jeśli ciekawi Cię co Ty wtedy robiłaś, mnie nie pytaj. Najprawdopodobniej stworzyłaś znów jakąś nową zabawę, której zasady znałaś tylko Ty. Jacob zawsze grał z Tobą we wszystko na co miałaś ochotę. Nie pytaj dlaczego.
- Nie możecie! Nie przeżyje tego. – był cały roztrzęsiony.
Musieliśmy. Ness, musieliśmy. Nie zrobiłabym tego, na prawdę.
- Jacob, koniec tematu! – wrzasnął Edward i Jacob ze złością wyparował z domu zmieniając się w wilka. Wiedziałam jaki był zły. Po chwili Ty wyrwana ze swoich zabaw przyszłaś  do salonu. Ta Twoja radosna buźka nie była niczego świadoma.
- Nessie, wyprowadzamy się stąd. – Edward przeszedł od razu do tematu. To chyba było najgorsze rozwiązanie.
Kochanie, to była konieczność.
- Nie ! – płakałaś, nie mogłaś dopuścić do siebie myśli, że opuszczasz Forks. Ale ja wiedziałam, że to Jacob jest powodem Twoich lamentów i łez. Kochałaś go, Ness. On Ciebie też, ale inaczej.  To z nim spędziłaś piękne chwile. Przepraszam Cię, że nie pamiętasz. Ale zaraz to się zmieni.
Po przygotowaniach, w końcu przeprowadziliśmy się. Renn, na prawdę nigdy nie widziałam Cię takiej załamanej i nieszczęśliwej. Płakałaś, bo go nie było przy Tobie. Jestem pewna, że on także płakał.Nie szło się z Tobą dogadać, wytłumaczyć. To było nierealne. Nie wytrzymywaliśmy. Próbowaliśmy zacząć  nowe życie, ale nie pozwalałaś nam wyczyścić myśli z tych o Forks. Nam też było ciężko, ale Tobie jednak bardziej.
- Kochanie, musimy coś zrobić. – Edward wiedział co chodzi mi po głowie, pomimo mojej tarczy. Doskonale się rozumieliśmy.
Trudno było Cię przekonać, że będzie dobrze. To było niemożliwe, więc musieliśmy coś zrobić.
- Caroline ... – zaczęłam zbliżając się do teścia z zakłopotaniem na twarzy. – Musimy porozmawiać.
On oczywiście już wcześniej zauważył Twoje przybicie, więc bez słowa wręczył mi jakieś zawiniątko do ręki i wymusił uśmiech.
Następnego dnia razem z Edwardem ruszyliśmy pod wskazany adres. Z Alaski do miasta Calgary było ponad 2 000 mil. Nie było lotu wcześniej niż w następnym tygodniu, więc ruszyliśmy samochodem na własną rękę. Droga była na prawdę ciężka.
- Kochanie, to na prawdę dobrze, że nie potrzebujemy snu. – wymusił uśmiech mój optymistyczny Edward. Ale to był wielki plus. Dzięki temu mniej więcej po dwóch dniach byliśmy na miejscu. Bardzo głodni.  
Po godzinie szukania danej ulicy stanęliśmy oto przed domem naszego wybawcy. Miał pomóc, jeszcze nie wiedziałam jak. Dom był wielki, białe ściany zdobiły różne porosty, długie i mocarne jakby rosły tu przez długi czas. W powietrzu unosił się zapach wampira, ale czuć było że nie był to wegetarianin.
Edward zakołatał do drzwi. Nic. Zero reakcji. Powtórzył tę czynność, ale albo ktoś siedział w domu i nas ignorował, albo nikt nie czekał na naszą wizytę.
- Musimy iść napolowanie. – tymi słowami ukróciłam monotonność sytuacji, bo prawie od razu ruszyliśmy w  stronę gęstwin.
Nowe otoczenie i jakby przeżywałam pierwsze polowanie na nowo. Było w tym coś tajemniczego, pięknego zarazem. Prawie od razu wyczułam zwierzynę. Nareszcie nie czułam tego piekącego głodu. W dali zauważyłam Edwarda-  był szczęśliwy, chyba też zaspokoił pragnienie. Nagle poczułam zapach kogoś innego. Za pewne wampira.
- Edward ! – krzyknęłam widząc jak postać zbliża się do niego. Właściwie nie musiałam krzyczeć, on i tak ją zauważył. Tajemniczy mężczyzna biegł bardzo szybko w jego stronę i najwyraźniej nie był przyjaźnie nastawiony. Uderzył Edwarda, który zaraz wstał i zaczęła się zacięta walka. Nieznajomy wampir dusił Edwarda, w trakcie gdy ten usiłował go bić. Widząc że szala zwycięstwa leży po stronie przybysza natychmiast ruszyłam pomóc Edwardowi. Zaszłam nieznajomego od tyłu ale ten to wyczuł i z wielkim impetem odwrócił się uderzając  trzymanym przez niego Edwardem we mnie. Wpadłam na drzewo, które natychmiastowo się złamało. Byłam okropnie zła i ruszyłam najszybciej jak mogłam na przeciwnika. W tej samej chwili Edward uwolnił się z uścisku i rzucił przeciwnika na ziemię. Szybko objęłam ramieniem jego szyje, żeby już nie stanowił takiego zagrożenia. Edward chyba przeczesywał jego myśli, ale nic ciekawego nie znalazł bo skrzywił się. Najwidoczniej wampir wiedział, że Edward potrafi to zrobić.
- Kim do cholery jesteś? – Edward nienawidził, kiedy nie mógł kogoś rozszyfrować.
- Polowaliście na moim terytorium. Zero szacunku. – burknął mężczyzna i próbował się uwolnić. Zacisnęłam ręce mocniej i to jakby zmusiło go do mówienia. – Mam na imię Bruce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz