Rozdział 7 Opowieść Belli (z punktu widzenia Belli)
„ Byłaś malutka, dopiero co zakończyła się sprawa z
Volturi... Siedziałam wtedy w salonie w naszym domu i czekałam na Edwarda.
Pobiegł do domu reszty rodziny, bo ponoć mieli mu coś do przekazania.
- Już czas, żeby się przenieść. – Kiedy tylko wpadł do
domu, wypowiedział te słowa.
- Co? – krzyknęłam oburzona. – Dlaczego ?
- Bella, ludzie zaczynają węszyć... - rzekł oburzony, po czym przytulił mnie i
dodał – Jakoś to będzie.
Wiedziałam, że to przetrwamy. Mamy siebie – tą myślą
zawsze się pocieszałam. Razem mogliśmy dużo więcej niż w rozłące.
-Cóż to za smętne miny? – ze wzajemnego pocieszania się
wyrwał nam znajomy głos. Tak, to był Jacob. Chcesz wiedzieć kim był? Był...
Twoim przyjacielem. Szczerze mówiąc moim kiedyś też, ale pewnie
zdarzenie...jakby to powiedzieć... Pewne zdarzenie sprawiło, że zaczynałam mieć
o nim inne zdanie. Kochałaś zabawę z Jacobem, ale trudno mi stwierdzić które z
Was kochało to bardziej.
- Jake – zaczęłam lekko roztrzepana. – Musimy wyjechać.
Można było spodziewać się jego reakcji... Z
niedowierzaniem zaczął się wypytywać, a kiedy znał szczegóły – zaczął się
trząść jakby miał zaraz przejść przemianę. Jeśli ciekawi Cię co Ty wtedy
robiłaś, mnie nie pytaj. Najprawdopodobniej stworzyłaś znów jakąś nową zabawę,
której zasady znałaś tylko Ty. Jacob zawsze grał z Tobą we wszystko na co
miałaś ochotę. Nie pytaj dlaczego.
- Nie możecie! Nie przeżyje tego. – był cały roztrzęsiony.
Musieliśmy. Ness, musieliśmy. Nie zrobiłabym tego, na
prawdę.
- Jacob, koniec tematu! – wrzasnął Edward i Jacob ze
złością wyparował z domu zmieniając się w wilka. Wiedziałam jaki był zły. Po
chwili Ty wyrwana ze swoich zabaw przyszłaś
do salonu. Ta Twoja radosna buźka nie była niczego świadoma.
- Nessie, wyprowadzamy się stąd. – Edward przeszedł od
razu do tematu. To chyba było najgorsze rozwiązanie.
Kochanie, to była konieczność.
- Nie ! – płakałaś, nie mogłaś dopuścić do siebie myśli,
że opuszczasz Forks. Ale ja wiedziałam, że to Jacob jest powodem Twoich
lamentów i łez. Kochałaś go, Ness. On Ciebie też, ale inaczej. To z nim spędziłaś piękne chwile. Przepraszam
Cię, że nie pamiętasz. Ale zaraz to się zmieni.
Po przygotowaniach, w końcu przeprowadziliśmy się. Renn,
na prawdę nigdy nie widziałam Cię takiej załamanej i nieszczęśliwej. Płakałaś,
bo go nie było przy Tobie. Jestem pewna, że on także płakał.Nie szło się z Tobą
dogadać, wytłumaczyć. To było nierealne. Nie wytrzymywaliśmy. Próbowaliśmy
zacząć nowe życie, ale nie pozwalałaś
nam wyczyścić myśli z tych o Forks. Nam też było ciężko, ale Tobie jednak
bardziej.
- Kochanie, musimy coś zrobić. – Edward wiedział co chodzi
mi po głowie, pomimo mojej tarczy. Doskonale się rozumieliśmy.
Trudno było Cię przekonać, że będzie dobrze. To było
niemożliwe, więc musieliśmy coś zrobić.
- Caroline ... – zaczęłam zbliżając się do teścia z
zakłopotaniem na twarzy. – Musimy porozmawiać.
On oczywiście już wcześniej zauważył Twoje przybicie, więc
bez słowa wręczył mi jakieś zawiniątko do ręki i wymusił uśmiech.
Następnego dnia razem z Edwardem ruszyliśmy pod wskazany
adres. Z Alaski do miasta Calgary było ponad 2 000 mil. Nie było lotu
wcześniej niż w następnym tygodniu, więc ruszyliśmy samochodem na własną rękę.
Droga była na prawdę ciężka.
- Kochanie, to na prawdę dobrze, że nie potrzebujemy snu. –
wymusił uśmiech mój optymistyczny Edward. Ale to był wielki plus. Dzięki temu
mniej więcej po dwóch dniach byliśmy na miejscu. Bardzo głodni.
Po godzinie szukania danej ulicy stanęliśmy oto przed
domem naszego wybawcy. Miał pomóc, jeszcze nie wiedziałam jak. Dom był wielki,
białe ściany zdobiły różne porosty, długie i mocarne jakby rosły tu przez długi
czas. W powietrzu unosił się zapach wampira, ale czuć było że nie był to
wegetarianin.
Edward zakołatał do drzwi. Nic. Zero reakcji. Powtórzył tę
czynność, ale albo ktoś siedział w domu i nas ignorował, albo nikt nie czekał
na naszą wizytę.
- Musimy iść napolowanie. – tymi słowami ukróciłam
monotonność sytuacji, bo prawie od razu ruszyliśmy w stronę gęstwin.
Nowe otoczenie i jakby przeżywałam pierwsze polowanie na
nowo. Było w tym coś tajemniczego, pięknego zarazem. Prawie od razu wyczułam
zwierzynę. Nareszcie nie czułam tego piekącego głodu. W dali zauważyłam
Edwarda- był szczęśliwy, chyba też
zaspokoił pragnienie. Nagle poczułam zapach kogoś innego. Za pewne wampira.
- Edward ! – krzyknęłam widząc jak postać zbliża się do
niego. Właściwie nie musiałam krzyczeć, on i tak ją zauważył. Tajemniczy
mężczyzna biegł bardzo szybko w jego stronę i najwyraźniej nie był przyjaźnie
nastawiony. Uderzył Edwarda, który zaraz wstał i zaczęła się zacięta walka.
Nieznajomy wampir dusił Edwarda, w trakcie gdy ten usiłował go bić. Widząc że
szala zwycięstwa leży po stronie przybysza natychmiast ruszyłam pomóc Edwardowi.
Zaszłam nieznajomego od tyłu ale ten to wyczuł i z wielkim impetem odwrócił się
uderzając trzymanym przez niego Edwardem
we mnie. Wpadłam na drzewo, które natychmiastowo się złamało. Byłam okropnie
zła i ruszyłam najszybciej jak mogłam na przeciwnika. W tej samej chwili Edward
uwolnił się z uścisku i rzucił przeciwnika na ziemię. Szybko objęłam ramieniem
jego szyje, żeby już nie stanowił takiego zagrożenia. Edward chyba przeczesywał
jego myśli, ale nic ciekawego nie znalazł bo skrzywił się. Najwidoczniej wampir
wiedział, że Edward potrafi to zrobić.
- Kim do cholery jesteś? – Edward nienawidził, kiedy nie
mógł kogoś rozszyfrować.
- Polowaliście na moim terytorium. Zero szacunku. –
burknął mężczyzna i próbował się uwolnić. Zacisnęłam ręce mocniej i to jakby
zmusiło go do mówienia. – Mam na imię
Bruce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz